Artysta
W pewnej wiosce żyło trzech braci. Któregoś dnia wybrali się na spacer do lasu. Gdy szli, zobaczyli śpiącego pod drzewem biedaka. Pierwszy z nich opatrzył mu rany. Po wielu latach został lekarzem. Drugi dał mu jeść i pić, a w duchu pomodlił się za niego. W przyszłości stał się księdzem. Trzeci zamyślił się i wzruszył głęboko. Ten został artystą.
(ze zbioru Sylwa)
Stroje
Koszule dałyby sobie obciąć rękawy. Spodnie wzięły nogawki za pas. Krawaty duszą bezdusznych. Muchy muszą zawisnąć na szyjach. Płaszcze nie chcą się płaszczyć przed nikim. Kapelusze i czapki czepiają się wszystkiego. Rozpasane paski. Raj stopy. Butne buty. Tylko człowiek taki nijaki, a więc ulega nastrojom strojów.
(ze zbioru Sylwa)
Dorośli i dzieci
Dzieci to mali dorośli. Dorośli tęsknią za dzieciństwem. Dzieciństwo bowiem to okres poznawania świata. Świat poznany, dla dorosłych, traci już swą wartość. Wartością zatem stają się dzieci. Dzieciom można przecież pokazać świat inaczej, na nowo. Nowo narodzone dziecko z czasem dorasta. Dorastając, obserwuje świat i dorosłych. Dorośli to takie duże dzieci.
(ze zbioru Horoskopy)
* * *
Mam
na imię Maja. Bardzo lubię swoje imię. Zawsze kojarzy mi się z majem - miesiącem,
w którym się urodziłam. W tym samym miesiącu i nawet w tym samym dniu, co ja,
urodziła się moja sąsiadka Hania. Jest jednak ode mnie sporo młodsza. Tak czy
inaczej miło jest wiedzieć, że ktoś urodził się w tym samym dniu. Zresztą Hania
to też ładne imię, prawda? Ona sama jest bardzo słodka. Chodzi i powtarza w
kółko „ciu miu”, co w jej języku oznacza „cud miód”. Śmiesznie, co?
W
ogóle, w mojej rodzinie, w moim
sąsiedztwie, a nawet w mojej klasie są same ładnie brzmiące imiona: Roksana,
Andżelika, Nikola, Laura, Kacper, Filip,
Igor, Pola, Lena, Wiktor, Oliwier, Karolina, Maks, Mikołaj, Michał, Bogna czy
Franciszek. Niektórzy moi znajomi mają nawet po dwa imiona. Ja mam tylko jedno.
Czasem też chciałabym mieć drugie imię, na przykład Martyna. Tak, Maja Martyna.
Brzmi bardzo ładnie. Ale rodzice mówią, że drugie imię nie jest mi wcale
potrzebne i chyba rzeczywiście mają rację. Samo Maja wystarczy. Tak też jest
ładnie.
Moja
mama ma na imię Ania, a tata – Daniel. Mam jeszcze młodszą siostrę Nadię. Mama
mówi, że jej imię znaczy tyle, co nadzieja. Nie wiem dokładnie, co to jest
nadzieja, ale tata mówi, że to coś, co jest nam w życiu bardzo potrzebne i że
zrozumiem to jak dorosnę.
No
właśnie, kiedy ja wreszcie dorosnę?
Tak bym chciała już być dorosła,
ale rodzice mówią, że jak stanę się dorosła, to wtedy znów zatęsknię za
dzieciństwem. Dziwne, ale podobno tak już jest. Zobaczymy. Póki co jestem
dzieckiem, choć ja dawno już przestałam uważać się za dziecko. Mam przecież
osiem lat i chodzę już do trzeciej klasy, bo poszłam do szkoły troszkę
wcześniej niż inne dzieci.
Bardzo
lubię swoją szkołę, klasę i panią. Ale o szkole opowiem wam przy innej okazji.
(z książki Majka i zagubiony Antek)
* * *
Nadszedł czerwiec. To piękny miesiąc. Zaczyna się Dniem Dziecka, a kończy wakacjami.
Nareszcie wakacje! Macie, jakieś plany? Ja mam. Postanowiłam pisać pamiętnik. Jak już coś napiszę, to wam opowiem, a póki co życzę wszystkim udanego odpoczynku! I mam nadzieję, że po wakacjach znów się spotkamy. Moja siostra ma na imię Nadzieja. Nadia – to właśnie nadzieja. Mówiłam już kiedyś o tym, prawda? Wujek Boczek napisał w marcu wiersz na jej urodziny. Nazywa się „Prosta piosenka o Nadziei”.
Nadii się podoba. Na widok wujka zawsze krzyczy: „wuuujek, wuuujek”! Dobra jest. Wujek też jest dobry. Tak, jest dla mnie bardzo dobry. Nie wiem czy dla innych też. Ale dla mnie jest. Wiem, że dla mnie zrobiłby wszystko. Raz mi to ciocia Zuzia powiedziała, jak grałyśmy w pająka gubinogę. I za to go lubię. Chociaż jest słaby z matematyki i nigdy nie umie rozwiązać mojego kółka matematycznego, brzydko pisze i nie umie wyplatać bransoletek z kolorowych gumek, ale i tak bardzo go lubię…
A wy, macie takich wujków, co? Mówię wam, fajnie jest mieć takiego wujka. Każdy powinien mieć w życiu swojego wujka Boczka. Tak myślę. Ale mogę się mylić.
(z książki Majka, Franek ekolog i Krzyś podróżnik)
* * *
Minęły ferie. Spędziłam je z rodzicami i siostrą w Kościelisku, w górach. Jeździliśmy na sankach i nartach. Lepiliśmy bałwany. Rzucałyśmy się z Nadią śnieżkami. Było super! Tylko szkoda, że tak szybko trzeba było wracać do domu i co gorsza do szkoły.
Ależ ten czas pędzi. Dopiero były święta i początek nowego roku, a już minął styczeń i zaczął się luty. Dzień robi się coraz dłuższy. Na jednej z lekcji wychowawczych nasza pani Kasia opowiedziała nam o pewnym ciekawym święcie, które przypada 14 lutego. To Walentynki.
- Legenda głosi – mówiła pani Kasia – że święty Walenty był z wykształcenia lekarzem, a z powołania duchownym. Żył około III wieku w Cesarstwie Rzymskim. Cesarz zabronił młodym żołnierzom zawierać związki małżeńskie. Biskup Walenty złamał ten zakaz, błogosławiąc śluby młodych legionistów. Za karę został uwięziony, a potem stracony. Przed śmiercią jednak napisał list do córki strażnika, w której się zakochał, podpisując go zwrotem „Od Twojego Walentego”. Było to właśnie 14 lutego. Od tej pory do św. Walentego można modlić się, by nie ulec chorobom nerwowym i umysłowym, a w Anglii i w Polsce uchodzi on za patrona osób zakochanych. Dlatego w naszej szkole samorząd zorganizuje pocztę walentynkową, przez którą będziecie mogli wysłać list osobie, która wam się podoba – skończyła pani.
Wysłałam jedną walentynkę, takiemu koledze, który mi się podoba. Kilka otrzymałam… Ale o tym nie chciałabym mówić, bo trochę się wstydzę. Pomyślałam jednak, że przygotuję taką walentynkę dla wujka Boczka, żeby wiedział, że bardzo go lubię.
Po powrocie do domu długo siedziałam w swoim pokoju, przy biurku, wycinałam, kleiłam, malowałam. W końcu mama zawołała mnie na obiad. Kiedy jadłyśmy drugie danie nagle przybiegła Lili. Nie znacie Lili? Nie wiem jak to się stało, że jeszcze wam o niej nie opowiadałam. Lili to moja ukochana sunia. Śliczna jest. Biała, malutka. mięciutka, pachnąca. I taka słodziutka.
W pewnym momencie mama zauważyła, że Lilka mamle coś w zębach. Szybko wyjęła jej z pyszczka czerwoną, zmiętą kartkę, rozprostowała ją, tak, że na nowo przybrała ona kształt serduszka i przeczytała głośno, najpierw z lekkim uśmiechem, a potem lekko wzruszona: „Dla wujka Boczka Lovka. Maja”.
(z książki Majka, rozśpiewana Cecylka i pracowita Basia)
Egzamin
To
był nerwowy dzień. Tego dnia Antek miał ostatni, doktorski
egzamin. Najgorszy. Z języka angielskiego. Poprzedniego dnia usnął
nad książkami. Postawił na zbawienny sen. Nie ma to jak porządnie
się wyspać przed trudnym egzaminem. Decyzja ta wprowadziła co
prawda w osłupienie jego żonę Zuzannę, ale dziś Zuzia krzątała
się po kuchni i przygotowywała dla męża śniadanie.
Antek
miał na ósmą do pracy. Pracował w szkole średniej. Uczył języka
polskiego. Dziwne jest to, że poloniści właśnie często mają
problem z językami obcymi. Można by z tego zrobić habilitację,
ale Antek póki co robił doktorat. Lekcji z tego dnia nie pamięta.
Miał ich trzy albo cztery. Jakieś teksty z podręcznika, krótka
dyskusja, notatka, praca domowa. Dzwonek.
Potem
biegiem na PKS i do innego miasta. Tam otwierał się inny świat.
Świat nauki. Dziekanów, profesorów, doktorów.
II
Antek
wystraszony wbiegł do budynku uczelni. Nerwowo poprawił krawat i
okulary.
Za
chwilę siedział już w gabinecie. Razem z nim jego promotor i młoda
egzaminatorka, lektorka języka angielskiego. Rozmowa dotyczyła
założeń pracy doktorskiej. Tę część Antek opanował bardzo
dobrze. Wraz z koleżanką anglistką przygotował streszczenie
dysertacji i przykładowe pytania, wraz z odpowiedziami, oczywiście
w języku angielskim.
I
rzeczywiście wiele z tych pytań padło. Kiedy usłyszał z ust
egzaminatorki:
- So
the last question...
Odetchnął
i on, i jego promotor. Egzamin zdał bardzo dobrze. Pożegnał się z
komisją, zaraz po wyjściu z sali zadzwonił do Zuzi i poszedł na
obiad do uczelnianego baru. Potem biegiem na dworzec PKS i z powrotem
do rodzinnego miasta.
Kiedy
wracał do domu, już robiło się ciemno. Był grudzień. Niecały
tydzień do Świąt. Na chodnikach leżał śnieg, w witrynach
sklepów widać już było choinki, bąbki, światełka i postacie
świętych Mikołajków w czerwonych wdziankach z długimi, białymi
brodami.
Rok
kończył się dla Antka szczęśliwie. Złożona dysertacja. Zdane
egzaminy. Czekał już tylko na pozytywne opinie recenzentów i
obronę w przyszłym roku kalendarzowym. Teraz mógł wreszcie
odpocząć. Znacie to uczucie po szczęśliwie zdanym egzaminie? Ten
czas, kiedy zbliża się trochę wolnego? Tę wyjątkową magię
Świąt Bożego Narodzenia? Nadzieje wiązane z nowym rokiem? Na
pewno to znacie.
III
I
przyszedł oto nowy rok, a zaraz potem wiosna. Antek otrzymał
pozytywne recenzje swojego doktoratu. Obronił pracę. Nadal uczył
języka polskiego w liceum, lecz dodatkowo rozpoczął pracę na
uczelni w swoim, rodzinnym mieście. Umożliwił mu to nowo uzyskany
tytuł.
Wreszcie
przyszedł dzień uroczystej promocji doktorów. Antek pojechał na
to święto z Zuzią. Kończyło ono pewien etap w jego naukowym i
zawodowym życiu. Piękna uroczystość. Charakterystyczne stroje.
Wręczanie doktorskich dyplomów.
Jakież
było jego zdziwienie, gdy na tej samej uroczystości, swój
doktorski dyplom odbierała anglistka, która egzaminowała
Antoniego. Wymienili między sobą uśmiechy. Antek nie wie, na ile
kurtuazyjne, a na ile rzeczywiście egzaminatorka rozpoznała swoją
ofiarę.
Uroczystość
minęła. Młodzi doktorzy zdjęli z siebie szlachetne, uczelniane
togi i udali się na mały poczęstunek. I wtedy Antek zobaczył w
tłumie znajomą twarz dziewczyny. W pierwszej chwili, nie był
pewien, ale tak...to była Pola. Jego koleżanka z roku. Jeszcze z
czasu studiów magisterskich. Uśmiechnięta, z charakterystycznymi
krótkimi włosami i dużymi, czarnymi oczami, które dodawały jej
uroku. Nie widzieli się kilka lat.
Antek
zdobył się na odwagę, podszedł i zagadał:
-
Cześć Polu.
-
O, cześć Antoni. Co ty tu robisz? – zapytała Pola.
-
Ja? – zmieszał się Antek. Właśnie odebrałem dyplom doktorski.
- A ty?
-
A ja towarzyszę mojej siostrze – rzuciła Pola z uśmiechem. -
Chodź, przedstawię cię.
I
nagle Antek, w osobie siostry Poli, rozpoznał swoją egzaminatorkę
języka angielskiego. Wymienili kilka słów i zaraz potem Antek
wrócił do swojej żony Zuzanny.
Z
uśmiechem, przez chwilę myślał, że gdyby od studiów miał
kontakt z Polą, mógłby sobie spokojnie ten najtrudniejszy egzamin
załatwić. Ten, którego bał się tak bardzo. Ale w końcu, czy
było to potrzebne? Przecież w efekcie zdał bez problemu. Czy gdyby
wiedział, kto go egzaminuje, wykorzystałby tę sytuację? Czy
wówczas z wyniku cieszyłby się tak samo? Te pytania krążyły mu
po głowie.
Jedno
jest pewne – pomyślał - życie pisze niesamowite scenariusze.
Życie to też taki wielki egzamin. Możesz ściągać, załatwiać.
Możesz też zdawać uczciwie. Jeśli egzamin z życia jest zdany,
kończymy je z błogim uśmiechem. Jeśli oblany, bo przecież i tak
bywa, łzy napływają do oczu i pozostaje szansa na małą poprawkę,
w innym życiu, w zaświatach, po reinkarnacji...
Tak
czy tak, trzeba kiedyś przecież wyjść z tego życiowego egzaminu.
A najlepiej oczywiście po angielsku.
(z książki Blogo)